piątek, 1 lipca 2016

ZAWIESZAM BLOGA!!

Jak większość osób wie to mam wielki brak weny przez ostatnie miesiące i postanowiłam, że zawieszenie mojego ff będzie najlepszym pomysłem.
Straciłam przez ten okres sporo czytelników i to mnie dobiło. Kiedyś czytano jeden rozdział z 300 razy, a teraz zaledwie 40. To naprawdę kolosalna różnica.
Kochani, a więc wrócę do tego opowiadania kiedyś i zaskoczę was, a teraz odpocznę i nabiorę sił.
Post o powrocie dodam na grupe Polish Beliebers i na mojego twittera @Oliwia_Swag_ .
Kocham was i dziękuję za spędzone chwile.
24 tys!!!!

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 34

Justin's POV

Otworzyłem leniwie oczy, co swoją drogą było niezłym wyczynem. Zostałem zmuszony do przykrycia ich ręką, słońce dawało cię we znaki. Chciałem chwycić telefon z szafki przy łóżku, kiedy zorientowałem się, że nie jestem u siebie w domu. CO DO KUR... i w tym momencie o wszystkim sobie przypomniałem.
Do sali weszła długonoga blondynka, za pewne pielęgniarka. Spojrzała na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Witamy wśród żywych, panie Bieber. Mam nadzieję, że jest pan wyspany jak na 5 lat śpiączki - zachichotała skromnie
Pięć lat? Co z Rosalie? Co z Miley? Chłopakami?
Oprzytomniałem i zdecydowałem się pociągnąć za język Linde, bo tak miała napisane na plakietce.
- Czy orientuje się pani kto tu przychodził w ostatnim czasie? - mówiąc to puściłem jej oczko na co się zarumieniła, typowe.
- Przykro mi panie Bieber, ale niestety nie - uśmiechnęła się zalotnie.

Jakbym mógł to wziąłbym cię w łazience, ale nie wypada.

- Dobrze, dziękuje. Kiedy mogę stąd wyjść? - zapytałem z nadzieją. Muszę jak najszybciej znaleźć Miley i Rose, tylko to się teraz liczy.
- Myślę, że jeżeli wszystko będzie w porządku to nawet jutro - mówiąc to poprawiała mi poduszkę, celowo się nachylając.
Co za niewyżyta dziwka, chyb nie wie, że przez pięć lat nie umoczyłem i mam na to ochotę.
- Okej, dzięki. Jeżeli jesteś taka chętna to możesz jedynie mi obciągnąć, kochanie.
Speszona pielęgniarka opuściła moją salę z wypiekami na twarzy. Zaśmiałem się cicho, przed  chwilą była taka odważna.
Chwile po jej wyjściu usłyszałem otwieranie drzwi. Stała w nich moja mama z uśmiechem na twarzy, cała zalana łzami.
- Justin, kochanie, obudziłeś się - mówiąc to mocno przytulała mnie do swojej piersi.
- Spokojnie mamo, bo za chwile mnie udusisz - uśmiechnąłem się do niej ciepło. Tęskniłem za nią, ale na tak jak za Miley.
- Kochanie, nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłam! Codziennie przychodziłam do ciebie i prosiłam Boga o to żebyś się obudził - cała Pattie.
Kiedy to usłyszałem zrobiło mi się ciepło na sercu, tylko nie bierzcie mnie za jakąś pizdę.
- Tak mamo, też się cieszę z obudzenia. Wiesz może co u Miley? - spytałem, bo naprawdę jestem ciekaw jak sobie radzi i czy wszystko w porządku.
Jej mina w ciągu sekundy ze szczęśliwej zrobiła się zmieszana.
- Bo Justin.. Um.. Miley wyjechała.
Co? Jak to wyjechała? Dokąd? W mojej głowie pojawiło się tysiąc myśli. Gdzie by nie była i tak ją znajdę.
- Jak to Miley Wyjechała? Dokąd? - mówiłem podniesionym głosem. Mój puls po tych słowach przyspieszył.
- Nie wiem dokąd, przykro mi, Justin.

Przykro ci, nie wiesz co w tej chwili czuje. Po raz kolejny ode mnie uciekła.

- Nie mów, że ci przykro, bo nie wiesz co przechodzę! - krzyknąłem na Pattie, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie chciałem na nią krzyczeć, ale szargała mną złość, smutek, miłość i determinacja - Wyjdź, chce zostać sam - powiedziałem w momencie, kiedy te wszystkie ekraniki zaczęły głośno pikać.
Nie minęła nawet minuta, jak do mojej sali wbiegło kilku lekarzy,
- Proszę przygotować środki nasenne! Pacjent nie może się teraz denerwować! - krzyknął jeden, wbijając mi wenflon w rękę.
- Co do kurwy robicie?! Ja muszę stąd wyjść do chuja! - krzyczałem, nie mogąc nic więcej zrobić, bo dwóch lekarzy trzymało mnie sztywno na łóżku. Widziałem jak mężczyzna w białym kitlu, który wbijał mi to gówno w rękę, wstrzykuje mi jakiś płyn.
Obraz zaczął mi się zamazywać, zasnąłem.

Miley's POV

"Justin się obudził"

Te słowa uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Przymknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam po moich policzkach spłynęła słona ciecz, której za Chiny ludowe nie mogłam powstrzymać.

O to, jak działa na mnie ten człowiek..

Myślałam, że poradzę sobie z tą informacją, albo że nie będę musiała jej nigdy przeżywać. Nie to, że życzyłam mu śmierci, ale jakaś część mnie modliła się o to aby nie mieć żadnego kontaktu z tą osobą. Teraz stoję tu i nie umiem opanować emocji, które tłumiły się we mnie od jakiegoś czasu. Strach, złość, a nawet tęsknota.

Jak można tęsknić za osobą, która wyrządziła ci tyle krzywdy?
No właśnie, jak można.

Zniszczył mnie w środku i zmienił moje życie w jakiś koszmar, który ciągnął się w nieskończoność, a ja z niewiadomych przyczyn nie chciałam tego kończyć, wręcz przeciwnie. Pragnęłam jego bliskości i niedojrzałego zachowania, które było urocze, a zarazem mocno irytujące. Nie potrafiłam, a raczej nie chciałam się od niego uwolnić. Był jak narkotyk, który jest niebezpieczny, ale bez niego twoje życie nie ma sensu.
Moja pewność siebie w tym momencie zanikła, a na jej miejsu pojawił się głupi strach. Teraz jestem matką i dorosła kobietą. Nie powinnam się zachowywać, jak niedojrzała nastolatka, którą kiedyś byłam.
Moja córka nie może mnie widzieć w takim stanie, nie teraz, kiedy wszystko było w normie, ale jak zawsze on musi się pakować z butami do czyjegoś życia.

Nienawidzę go. Racja. Kocham go..

Pomimo wszystkiego nie umiem i chyba nigdy nie będę umiała o nim zapomnieć. Niegdyś odgrywał najważniejszą rolę w moim życiu, a teraz mam Rose, która jest oczkiem w mojej głowię i nie pozwolę, aby Justin ją skrzywdził.
Mam mętlik.

Ugh.. Czemu on sprawia, że cała się trzęsę i staje się jednym wielkim kłębkiem nerwów?

Mój monolog wewnętrzny, przerwała para małych ramion, obejmująca mnie w tali.
Natychmiastowo wróciłam na ziemie. Spojrzałam na brunetkę, stojącą wokół szkła.
- Rosalie - mruknęłam - Uciekaj do pani Delgrosso - machnęłam ręką w stronę starszej pani, która obserwowała uważnie moje poczynania.
Schyliłam się lekko, aby zaraz posprzątać rozbitą szklankę. Chwyciłam kawałki szkła w dłonie, nie zważając na to, że parę przecięło moją skórę. Ból to mój najmniejszy problem.
Wrzuciłam wszystko do kosza, a rany przemyłam zimną wodą. Z szafki wyjęłam plaster i szczelnie zakleiłam miejsce skaleczenia.
- Przepraszam, za to wydarzenie, które miało przed chwilą miejsce - podeszłam bliżej latynoski.
- Nic się nie stało - kobieta uśmiechnęła się, ukazując swoją sztuczną szczękę - Ale chyba w pani życiu coś się wydarzyło - powiedział z troską w głosie.

Gdyby pani tylko wiedziała.

- Wszystko jest w porządku - odchrząknęłam, spoglądając na zegarek - Um.. Muszę już lecieć - odwróciłam się w stronę dziewczynki, która leżała ze swoją komórką na kanapie - Zabiorę ci ją, przysięgam - podbiegłam do Rose, całując ją w czoło - Bądź grzeczna - zagroziłam placem, udając się w stronę drzwi - Do widzenia - rzuciłam szybko na pożegnanie.


***

Stanęłam przed wielkim, neonowym napisem "Bad girls".

Pomysłowe, nie powiem. 

Popchnęłam potężne drzwi, a w środku przywitało mnie dwóch, ogromnych ochroniarzy.

Szlag, oni mieszkają w siłowni.

- W czym możemy pomóc? - spytał jeden z nich. Wysoki, dość umięśniony brunet patrzył na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Czułam jakby miały zaraz wypalić mi dziurę w twarzy.
- Um.. Mam tu pracować.. - przygryzłam lekko wargę. Ich obecność lekko mnie krępuję, a zwłaszcza sposób w jaki na mnie patrzą. Brudna jestem czy jak? - Paul mnie przysłał - mruknęłam.
Staliśmy chwile w ciszy, aż w końcu drugi mężczyzna się odezwał.
- Pewnie Miley? - skrzyżował swoje ręce na piersi - Wejdź - machnął głową w stronę, ciemnej kotary, która oddzielała tą część od klubu.
Niepewnie zaczęłam iść w kierunku głośnej muzyki. Przeszłam przez granatowy materiał, a w moją twarz uderzył zapach alkoholu i różnych używek? Przepchnęłam się przez parę osób, aby zaraz znaleźć sie przy barze. Za ladą stała ciemnoskóra dziewczyna. Jej blond włosy, były idealnie ułożone, a obcisłe spodnie, podkreślały jej długie nogi.
Chrząknęłam, a dziewczyna się odwróciła. Zmierzyła mnie wzrokiem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Jestem Naomi, a ty to pewnie Miley - podała mi dłoń, która uścisnęłam.
- Na to wygląda - wysiliłam się na lekki  uśmiech, bo w środku krzyczałam z bólu.
Wypierdalaj Bieber z mojej głowy.
- Podejdź bliżej.. Nie gryzę - zachichotała lekko, opierając się o blat.
Bez wahania, przekroczyłam furtkę? Uznajmy, że tak to się nazywa.
Zbliżyłam się do Naomi, która w tej chwili rozwiązywała swój fartuszek.
- Słuchaj. Ja na dzisiaj kończę, więc szybko powiem ci co i jak - puściła w moją stronę oczko, kierując się do alkoholi i różnych innych badziewi.
Stanęła przed miejscem wypełnionym po brzegi różnymi składnikami do trunków. Przejechałam wzrokiem po każdym szczególe mojego stanowiska pracy. Było dość ciemno, a jedynym źródłem światła były kolorowe reflektory, które oświetlały niewielką scenę, gdzie już można było zobaczyć skąpo ubrane kobiety, ekhem, dziwki.
- A więc Miley. Tutaj masz kartę z drinkami i instukcję jak powinnaś je przyrządzić, bo jeśli się nie mylę nigdy w swoim życiu nie pracowałaś za barem? - Naomi rzuciła mi pare papierów i z wielką ulgą na twarzy wyszła z klubu, pozostawiając mnie lekko zdezorientowaną cała tą sytuacją.
To wszystko? Do czego są te wszystkie urządzenia? Cholera.. Dzięki, Nao.
Z lekkim strachem w oczach spojrzałam na bar, na moje szczęście nikogo jeszcze przy nim nie było. Podeszłam do dystrybutorów z piwem, przyglądając się im wykonaniu. Wzdrygnęłam się na chwile kiedy usłyszałam głośne chrząknięcie, a po chwili czyjaś ręka chwyciła za mój nadgarstek. Spojrzałam w górę, a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Ash Blake. Na moje usta wpłynął szeroki uśmiech, gdy zobaczyłam jak nachyla się nad dzielącym nas barkiem.
- Ash! - pisnęłam, kładąc się lekko na blacie, aby zawiesić ręce na szyi blondyna. Mężczyzna nie czekał długo tylko odwzajemnił mój uścisk.
- Wyrosłaś - mruknął - Pamiętam cię taką małą - zaśmiał się, odsuwając ode mnie i patrząc głęboko w moje oczy
- Małą? Bez przesady. Miałam 167 cm, więc nie sądzę, że taka mała - klepnęłam go lekko w ramie. Poprawiłam fartuszek i otworzyłam usta z zamiarem powiedzenia czegoś, al niespodziewanie mi przerwał.
- Czemu tu pracujesz? - odchrząknął, poprawiając swoje ciemne, blond włosy - I w ogóle co robisz tutaj.. - machnął ręką w górze, ukazując cała przestrzeń otaczającą nas - .. w Chicago
- Przeprowadziłam się tutaj na stałe. Chciałam zacząć wszystko od nowa. Dostać super prace, mieszkać w wymarzonym mieszkaniu z Rose, w ogóle być wreszcie szczęśliwą - westchnęłam, a mój wyraz twarzy zmieniał się stopniowo, aż zagościł na niej smutek - Niestety na razie udała mi się jedna rzecz, a właściwie mieszkanie - uniosłam lekko kącik moich ust. Pokręciłam głową, wymazując złe wspomnienia - Teraz ty opowiadaj, a ja zrobię ci jakiegoś drinka - podeszłam do wyciskarki, bo miałam zamiar przyrządzić mu WHITING SUNSET.
- No, a więc, mieszkam w Chicago od roku. Dostałem tutaj prace architekta w pewnej firmie i jak na tą chwilę wszystko idzie po mojej myśli, tylko jak zawsze mam jeden mały problem.. -burknął niezadowolony. Całkiem jak dawniej kiedy nie podobało mu się coś, lub jak graliśmy w fife, a ja go ogrywałam. Wtedy tłumaczył, że dawał mi fory chociaż oboje wiedzieliśmy, że tak nie jest.
- Jaki? - zapytałam ciekawie, dolewając do jego trunku odrobinę wódki i tequili.
- Ten co zwykle, czyli kobiety - oparł łokcie na blacie, splatając swoje palce razem i układając je w pięść, aby zaraz oprzeć o nie brodę - Nawet ciebie nie umiałem przy sobie zatrzymać - westchnął, a na jego słowa poczułam lekkie ukłucie w sercu. Byliśmy kiedyś ze sobą blisko, nawet mogę powiedzieć, że czułam do niego coś więcej niż głupie zauroczenie, ale spieprzył kiedy przeleciał jakąś inną laskę. Wybaczyłam mu to i zatrzymałam nas we friendzonie.
- Powiem krótko, Ash. Spierdoliłeś na całej linii, ale ci wybaczyłam i nie mam do ciebie żalu. Co się stało, to się nie odstanie - położyłam przed jego nosem kolorowego drinka, a po chwili trunek znalazł się w jego przełyku.
- A ta twoja koleżanka.. Jak jej tam.. Rose? Ma chłopaka? - powiedział to i uniósł kieliszek o góry.
Zaśmiałam się głośno, chwytając za brzuch - To moja córka, debilu - rzuciłam okiem na jego twarz, która wskazywała na zaskoczenie - Tak, mam 8-letnią córkę
- Wow, nasz Maria dziewica ma małą córeczkę. Nie spodziewałem się tego, naprawdę. Mogę wiedzieć kto jest tym szczęściarzem? - położył nacisk na ostatnie słowo, w powietrzu robiąc mentalny cudzysłów.
- Um.. Pamiętasz Justina? - mruknęłam, drapiąc się po karku i przyjmując kolejne zamówienie. Szczerze, nie jest tak trudno jakby się wydawało. 
- Bieber?
- Bingo - westchnęłam. Chwyciłam shakera w dłonie i zaczęłam nim energicznie mieszać - Ale nie mówmy o nim, to przeszłość
- Pamiętam, jak ostatni raz cię widziałem to obściskiwałaś się z nim - powiedział z pogardą, zmieniając swoją pozycję. 
- Ash - jęknęłam - Muszę wracać do pracy
- Nie przeszkadzam - mężczyzna wstał i położył przede mną kwitek - To mój numer, gdybyś chciała się spotkać 
- Na pewno zadzwonię - puściłam w jego stronę oczko,a po chwili zniknął w tłumie.


Godziny mijały, a praca była nawet przyjemna, gdyby nie para napaleńców, która jak na złość nie mogła się ode mnie odwalić. 

Czy ja wyglądam jak te półnagie laski? Nie sądzę..

Gdy miałam zamiar wychodzić z pracy, zatrzymał mnie uśmiechnięty Paul. Ledwo stałam na nogach, po tylu godzinach. Jest już 4, a ja musze za 3 godziny odprowadzić moje dziecko do szkoły.
- Hej Miley - rzucił krótko - Podsłuchałem twoją rozmowę z jakimś gościem. Czemu nie mówiłaś, że znasz Biebera?
 Moja mina nagle zrzedła, a po moim ciele przeszły niemiłe ciarki. Nie wiedziałam co powiedzieć.

Kurwa, on mnie prześladuje.


_______________
HEJO!! JAK TAM U WAS? NIEDŁUGO EGZAMINY, WIĘC I DUŻO NAUKI.
OD RAZU CHCE WAM SIĘ DO CZEGOŚ PRZYZNAĆ, NI JA NAPISAŁAM PERSPEKTYWĘ JUSTINA TYLKO MOJA BARDZO DOBRA KOLEŻANKA, GDYBY NIE ONA PEWNIE DODAŁABYM JAKIŚ CHŁAM . POMOGŁA MI I WSZYSTKO CO JUSTIN POWIEDZIAŁ I CO SIĘ DZIAŁO W SZPITALU ONA WYMYŚLIŁA, ALE OBIECUJE, ŻE JUZ WIĘCEJ SIE TO NIE POWTÓRZY. 
NIE MAM TERAZ CZASU NA PISANIE, ALE PRÓBUJE I CHCĘ ŻEBY WYCHODZIŁO MI TO DOBRZE.

poniedziałek, 14 marca 2016

Wasz wybór

Tak wiem, dodaje więcej notek niż rozdziałów. Z wielu powodów nie mam czasu na pisanie. Jestem w 3 klasie gimnazjum i presja jaką mam nie pozwala mi racjonalnie myśleć, a co dopiero pisać, więc tu decyzja należy do osób czytających LIE. Macie do wyboru:
1. Przerwać bloga w tym miejscu;
2. Dodawać rozdziały, ale nie tak często jak powinnam, tylko wtedy kiedy będę miała;
Do was należy decyzja. Pogodzę się z każdą. Uwierzcie mi, że chciałabym żeby co tydzień widniał tu nowy post. Ci którzy piszą własne ff, wiedzą o co mi chodzi i błagam nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele, bo nie jestem robotem i nie dam rady tak regularnie pisać, przynajmniej nie teraz.. Przepraszam.. Naprawdę.
Dziękuję za uwagę i do następnego?

wtorek, 2 lutego 2016

Rozdział 33

DEDYKUJE GO PEWNEJ TWITTEROWICZCE. MONIKA TO DLA CIEBIE I DZIĘKI ZA MIŁE SŁOWA.


Usłyszałam denerwujący dźwięk mojego budzika. Otworzyłam leniwie powieki i sięgnęłam, aby go wyłączyć. Złapałam za telefon spojrzałam na godzinę, 6:30. Wstałam, kierując się w stronę pokoju Rose. Otworzyłam drzwi i szybkim krokiem weszłam do środka. Podeszłam do dziewczynki i zaczęłam ją łaskotać. No wiecie.. Ona nie jest rannym ptaszkiem.
- Ma-mamo - jej śmiech rozbrzmiewał po całym pokoju, a kąciki moich ust uniosły się ku górze.
- Ubieraj się. Masz być za pół godziny w kuchni! - rzuciłam, wychodząc z pomieszczenia.
Podeszłam do lodówki i wyjęłam składniki potrzebne do kanapek. Zrobiłam parę dla siebie i parę dla Rosalie.
Po 15 minutach usłyszałam uginanie się fotela. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyła dziewczynkę ubraną w czarne leginsy, bordową, luźną bluzeczkę, a na to kurtkę jeansową.
Jak to się mówi? Jaka matka taka córka.
- Ślicznie wyglądasz, żabko - mrugnęłam w jej stronę, a ona wywróciła niewinnie oczami - Chodź tu i zjedz śniadanie
Brunetka szybkim krokiem podeszła do blatu stołowego i zabrała się za jedzenie.


- Pa Rose! - krzyknęłam, zamykając drzwi od samochodu. Dziewczynka pomachała mi. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę budynku.
Gdy próbowałam wejść do środka, ktoś chwycił mnie za łokieć i odwrócił.
- Co do kur... - spojrzałam na osobę, a na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech - Paul! Cześć
- Niezłe słownictwo jak na matkę - blondyn puścił mi oczko na co przewróciłam oczami.
- Um.. Ta.. - westchnęłam, zakładając kosmyk za ucho - Co ty tu robisz?
- Mam niedaleko mieszkanie, więc postanowiłem się przejść po okolicy - uśmiechnął się, ukazując przy tym rząd swoich idealnie białych zębów - Myślałaś o mojej propozycji?
- Właściwie to tak
- I? - przeczesał dłonią grzywkę.
- I.. Może bym się zgodziła, gdybym jeszcze wiedziała gdzie i co to za praca - przeniosłam cały swój ciężar na prawą nogę, zarzucając ręce na pierś.
Blondyn przetarł dłońmi twarz, głośno wzdychając. Zmarszczyłam brwi czekając na odpowiedź.
- Miley, tylko się od razu nie zrażaj - chwycił mnie za dłoń, na co odruchowo zabrałam rękę.
- Jesteś alfonsem, czy jak? - zaśmiałam się, patrząc uważnie na jego twarz, na której pojawił się dziwny grymas - Jesteś?
- Nie można tego tak nazwać - oparł swoje ciało na drzwiach mojego samochodu, uniemożliwiając mi przy tym wejście do środka - Mam klub ze striptizem - wypalił, a moja szczęka opadła, aż na ziemię.
- Słuchaj.. Nie będę jakąś dziwką, jeżeli o to ci chodzi - warknęłam. Podeszłam bliżej mężczyzny, próbując odepchnąć go od samochodu, ale jak na złość, ani drgną. Westchnęłam, przyjmując tą samą pozycję co blondyn.
- Nie chodzi mi o to żebyś była dziwką - zwrócił twarz w moją stronę, oblizując usta - Miałem na myśli barmankę
- Tylko barmanka?
- Tak
Położyłam dłoń na czole, oblizując zęby.
Jeżeli mam być tylko tą barmanką to chyba powinnam się zgodzić. Będę miała jakiś dochód, bo jak na razie o lepszej pracy to mogę pomarzyć.
- Zgoda - odepchnęłam się od drzwi, spoglądając na Paul'a, który przeglądał coś w telefonie - To kiedy mam zacząć?
Mężczyzna nie odrywał wzroku od ekranu. Patrzyłam na niego jakieś dobre 5 minut, gdy moja frustracja wzrosła na poziom, który będzie dla niego miły. Nie lubię jak się mnie olewa.
- Sam tego chciałeś - westchnęłam, wyrywając blondynowi komórkę z ręki. Zanim Paul zdążył przetworzyć wszystko co zdarzyło się w ciągu tej minuty, zmieniłam mu hasło - A więc? - uśmiechnęłam się machając iPhonem przed jego twarzą.
- Dzisiaj o 19, bądź pod klubem. Adres wyśle ci sms-em - powiedział, chwytając mnie za nadgarstki. Zabrał co jego i odszedł.
Wsiadłam do auta, odpalając go. Wyjechałam z parkingu, gdy nagle o mało nie potrąciłam blondyna.
Wyjrzałam przez okno - Znudziło ci się życie?
- Bez mojego telefonu tak - zaśmiał się, opierając o framugę drzwi - Podasz mi hasło?
- 1234, geniuszu - odpowiedziałam, wycofując samochód i odjeżdżając.
Przejeżdżałam przez Aleje Michigan i prawdę mówiąc to będzie chyba moje ulubione miejsce na zakupy czy chodzenie do restauracji. Jest to coś w stylu Time Square w Nowym Jorku, ale nie jest to wszystko, aż tak narzucone na siebie, że sklep jest "na" sklepie, choć to dość fajnie wygląda, ale co, kto lubi. Mieszkam  na 3 W Grand Ave niedaleko Michigan Avenue Bridge, więc ąż tak daleko nie mam.
Zaparkowałam przed budynkiem, następnie udałam się do wejścia. Szybkim krokiem podeszłam do windy, kiedy się otworzyła, wyszło z niej jakieś 6 osób. Po chwili byłam już przy moim mieszkaniu. Otworzyłam go i pierwsze co zrobiłam to weszłam do pokoju, aby zaraz zajrzeć do szafy. Pacnęłam się w głowę, przypominając sobie, że jeszcze się nie rozpakowałam .
- Tak Miley, przeszukuj pusta szafę - jęknęłam, schylając się do pudła z napisem "Ubrania", trudno się domyśleć.
Wyjęłam krótkie jeansowe spodenki i biały tank top. Będę barmanką, więc jakoś nie widzi mi sie, żeby ubierać jakieś eleganckie, czy seksowne rzeczy, co to, to nie.
Jezu.. Chyba serio jestem głupia.. Mam 8-letnią córkę, której nie zostawię samej, a do klubu jej nie wezmę, zwłaszcza ze striptizem, jeszcze nabierze złych nawyków.
Zabrałam telefon z szafki nocnej i wpisałam numer Paul'a.

DO: Paul
Zdajesz sobie sprawę, że nie masz mojego numeru? I mamy mały problem :)

Nie czekałam długo na odpowiedź, bo mój telefon po chwili zawibrował.

OD: Paul
Zdaję. Jaki?

DO: Paul
Mam córkę, a ona 8 lat. Nie znajdę tak szybko zaufanej opiekunki..

Nie mam tu żadnych znajomych, a jakiejś pierwszej lepszej osobie nie powierzę dziecka.
Moja komórka znowu wydała dźwięk.

OD: Paul
Ja się tym zajmę :) Masz tu adres: W 12 Fullerton Ave niedaleko Parku Licolna.

Czy powinnam zaufać blondynowi? Chyba nie sprowadzi mi do domu jakiejś wytapetowanej 16-latki, która będzie miała wywalone na moją córkę, prawda?
Spojrzałam na zegar, wiszący nad drzwiami. Wow, już 11? Postanowiłam chwilę pospacerować po okolicy i może zajść do paru sklepów.
Założyłam swoje buty i zjechałam na dół. Stanęłam przed pierwszym lepszym butikiem. Gdy weszłam do środka uderzył we mnie zapach wanilii. Przejrzałam parę rzeczy i wybrałam biały crop top i beżowe spodnie z wysokim stanem. Podeszłam do kasy i zapłaciłam kartą. Wyjęłam iPhone'a i spojrzałam na godzinę. Niby dwie rzeczy, a szukanie ich zajęło mi 3 godziny.
Postanowiłam się przejść po Rose, bo to czas kiedy kończy lekcje, a do jej szkoły mam jakieś 15 minut.


Stanęłam przed sporych rozmiarów, ceglanym budynkiem, czekając, aż brunetka wyjdzie. Usłyszałam dzwonek, a zaraz przez drzwi wyskoczyła spora gromada dzieci. Zaczęłam rozglądać się za Rosalie, ale nigdzie jej nie widziałam.
- Mamo! - poczułam małe ręce, owijające się wokół mojej talii.
- Hej, żabko - schyliłam się, całując brązowooką w czoło - I jak ci się podobało w szkole?
- Było fajnie, ale jakaś wredna dziewczyna, uważała, że ubieram się jak chłopak, a ona wyglądała jak jakaś Barbie i jak na razie to zdobyłam wroga - uśmiechnęła się - Ale Nicole stanęła po mojej stronie i trochę jej powiedziała
- Jaka Nicole? - przerzuciłam ręke przez jej ramie, kierując się w stronę domu.
- Nowa koleżanka - dziewczynka spojrzała na swój telefon.
- Po co ja się zgodziłam na tą komórkę? - westchnęłam - A jacyś fajni chłopcy?
- Mamo! Mam dopiero 8 lat i sama mówiłaś, że na chłopców jeszcze za wcześnie - jęknęła, na co się zaśmiałam.
- Racja. Nie było tematu - podniosłam ręce w geście obronnym, gdy znalazłyśmy się u stóp naszego małego królestwa.


- Dzisiaj przyjdzie opiekunka, bo muszę iść do pracy, ok? - powiedziałam, przeglądając się w lustrze.
- No ok - kątem oka spojrzałam na brunetkę, która siedziała i oglądała jakiś film. Przewróciłam oczami, wracając o poprawiania swoich włosów, gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich, otwierając je. Przede mną stała starsza meksykanka.
- Jestem od pana Wesley'a - kobieta uśmiechnęła sie do mnie, co odwzajemniłam - Nazywam się Maria Delgrosso - latynoska podała mi dłoń, którą uścisnęłam.
- Miley Johns. Zapraszam - wskazałam ręką na wnętrze mieszkania. Maria weszła do środka, kładąc swoją torbę na komodzie - Rose, możesz tu podejść?
Chwilę później obok mnie stanęła brunetka.
- Dobry wieczór pani. Mam na imie Rose
- Mów mi Maria - odpowiedziała z rozbawieniem - Paul poinformował mnie, że będzie pani pracować do północy
- Dobrze. Jest pani wcześniej, więc może zaproponuje pani kawę, lub herbatę - podeszłam do blatu wyciągając szklankę.
- Poproszę herbatę - kobieta kolejny raz obdarzyła mnie szczerym uśmiechem.
- Już się robi - gdy miałam chwycić saszetki z suszonymi ziołami, mój telefon zawibrował, Wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na ekran. Sms od Liama. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam jego numer, lecz treść przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Upuściłam telefon.
Trzy słowa "Justin się obudził".

_____________________________________
Hej, hej, hej.
Jak tam życie? Szkoła? Ferie>
Mam nadzieję, że rozdział przypadł do gustu.



piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 32

Już powoli nadchodził dzień mojego wyjazdu do Chicago. Może to trudne rozstawać się z bliskimi, ale to miasto.. mam tyle dobrych i zbyt wiele złych wspomnień. Czas zakończyć ten okres w życiu i zacząć wszystko od nowa, na nowej lini startu. Tak jak zawsze chciałam. We własnym mieszkaniu z moją ukochaną córeczką. Tak.. to już niedługo się spełni.
Nie wiedziałam, że pakowanie moich rzeczy zajmie kilka dni. Tyle się tych gratów zebrało, że aż szkoda gadać. Ilekroć razy myślałam, że spakowałam wszystko to na złość znajdowały się inne. I tak cały czas. To jest jedyna czynność jaką robię od paru dni.
- Mamusiu, kiedy zaczniemy pakować moje zabawki? - podeszła do mnie mała brunetka, trzepocząc swoimi gęstym rzęsami.
- Tam masz pudło i możesz jak na razie sama zacząć, a ja ci pomogę jak to skończę, okej? - uśmiechnęłam się do dziewczynki, a ona lekko kiwnęła głową na znak zgody.
- A tak w ogóle, babcia cię woła - powiedziała, nucąc sobie pod nosem jakąś melodyjkę.
Włożyłam ostatnia książkę do kartonu. Wstałam otrzepując spodnie z kurzu i zeszłam na dół. Weszłam do kuchni, gdzie znajdowała się moja mama. Stała, jak zwykle przy kuchence i pichciła jakiś obiad.
- A ty co nie w pracy? - chwyciłam z blatu jabłko, zanurzając moje zęby w nim, aby zaraz móc odgryźć jego kawałek.
- Nie jedz, zaraz będzie obiad - machnęła palcem w górze, nie odrywając wzroku od patelni.
- Nie bój się, to tylko mały owoc - zaśmiałam się cicho - Rose, mówiła, że coś chciałaś
Melanie zgasiła urządzenie i szybkim krokiem poszła do przedpokoju. Odwróciłam się na pięcie podążając za nią krok w krok. W końcu zatrzymałyśmy się przy białej komodzie. Kobieta zaczęła uważnie czego szukać po szafkach, a gdy to znalazła chwyciła w dłoń, która później wymierzyła w moją stronę. Spojrzałam uważnie co się w niej znajduje. Kiedy to odkryłam, zakrztusiłam się powietrzem. Była to spora ilość banknotów zwiniętych w rulonik, no wiecie tak jak w kasynach.
- Co to? - spoglądałam to na nia to na zielone papierki
- Nie udawaj głupiej i bierz - wepchnęła mi do ręki wszystko co miała i wróciła znowu do kuchni. Zszokowana poleciałam za nią.
- Po co mi to dajesz? - rzuciłam dwustu dolarówki przed jej twarz, nie wiedząc o co jej może chodzić. Kobieta, która nie umie oszczędzać, bo wszystko wydaje na ciuchy i na małą, ma teraz taką sporą sumke.
- Zbierałam te pieniądze żebyś ty i Rose miały na start. Jest tam około 6 tysięcy, więc proszę nie wydaj na głupoty w tym Chicago - uśmiechnęła się, a mnie się zebrało na płacz. Nie wytrzymałam. Słona ciecz zaczęła spływać ciurkiem po moich policzkach.
- Nie musia-siałaś - wyhlipiałam co mogłam, bo wszystkie emocje się we mnie zebrały i skumulowały w jedność - Kocham cię, wiesz? - przytuliłam moją rodzicielkę z całej siły.
- Pomimo tego co zrobiłam? - poczułam, że moje ramie robi się mokre. Też zaczęła płakać.
- Nie wracajmy do tego. Było minęło. Odpokutowałaś już swoje


***


To już dziś. Wyjeżdżam. Ten tydzień minął tak szybko,a ja nawet nie zdążyłam do końca nacieszyć się moją rodziną i znajomymi.
Wszystkie rzeczy jakie miałam już są w Chicago, czekają w moim nowym mieszkanku.
Chwyciłam  rączkę od walizki i bagaż podręczny w rękę,  resztę wziął Liam. Wyszliśmy z domu i zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w stronę lotniska.


40 minut później


Byłam już na miejscu i niestety nadszedł czas pożegnania. Byli wszyscy, których kocham.
Usłyszałam jak mówią, że samolot do Chicago zaraz startuje i wszyscy pasażerowi proszeni są do wejścia.
- Będe za wami tęsknić - po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
- Nie musisz. Wystarczy, że zostaniesz tu.. z nami - Melanie, podeszła do mnie chwytając za ręce. Spojrzała mi głęboko w oczy, tak jak by całe moje uczucia i myśli były w nich zapisane.
- Podjęłam decyzję. Proszę pogódźcie się z tym - jeszcze dłużej, a będą mnie zbierać z ziemi.
- Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić. Jeden telefon, a ja wszystko załatwię - wtrącił Alex, stojąc przy matce, która była na skraju załamania. Podeszłam do nich bliżej, obejmując oboje. To jest najokropniejsze uczucie jakie może być, tęsknota.
- Widzimy sie w święta - mrugnęłam, uśmiechając się przez łzy.
Pożegnałam się z resztą i przyszedł czas na Liama. Spojrzał na mnie swoimi zaszklonymi oczami, chwytając mnie w pasie i unosząc do góry. Owinęłam szczelnie nogi wokół jego talii, wtulając się w jego zagłębienie przy szyi.
- Proszę - jego łamiący się głos sprawił, że moje serce pękło na milion kawałeczków, a do oczy napłynęła mi kolejna fala łez.
- Liam, przecież niedługo się zobaczymy - wyhlipiałam, muskając paznokciami jego kark.
- Wiem, ale to ewidentnie za długo - uśmiechnął się, opuszczając mnie powoli na ziemię, po chwili moje nogi stały już twardo na powierzchni - Zrobiłaś się trochę cięższa, skarbie - jego denerwujący chichot dotarł do moich uszu.
Złożyłam rękę w pięść, aby zaraz walnąć nią blondyna w klatke piersiową. Spojrzałam na chłopaka, a na jego twarzy wymalował się lekki grymas.
- Ranisz - wymruczał, robiąc minę biednego szczeniaczka.
- Daj spokój - burknęłam odchodząc dalej. Chwyciłam walizkę, podchodząc do wejścia. Odwróciłam się z uśmiechem na twarzy. Każdy pokazywał, że trzyma za nas kciuki.
Spojrzałam na Rose - No to w drogę - złapałam ją za rękę i razem weszłyśmy do środka.


***


Witaj Chicago!!
Właśnie weszłam do mojego nowego mieszkania i brak mi po prostu słów. Jezu.. nie wyobrażałam sobie, że jest tu tak pięknie. Mieszkam w wieżowcu, na 13 piętrze, a z okna mam niesamowity widok na całe miasto. Wystrój jest taki jaki mi się wymarzył. Stonowane kolory. Dwa pokoje, łazienka, salon z aneksem kuchennym... Raj... Nie chcę wam opisywać wyglądu, bo tego nie da się zrobić.
Dzisiaj jestem umówiona na rozmowę wstępną do pracy i tu jest mały problem, bo nie mam z kim zostawić Rosalie. Trudno, muszę ją wziąć razem ze mną.
- Dawaj mała, zakładaj buty, bo musimy gdzieś pójść - uśmiechnęłam sie, czochrając jej brązowe loki.
- A pójdziemy później coś zjeść? - spytała, zakładając swojego czarnego trampka.
- Tak, a po obiadku polecimy na jakieś zakupy do domu, ok? - założyłam płaszcz i nie czekając na odpowiedź brunetki, wyszłyśmy i zjechałyśmy windą na sam dół.
Mój samochód dotrze dopiero jutro, więc pozostaje mi taksówka. Machnęłam rękom, a po chwili znalazła się tuż przed moimi nogami. Wsiadłyśmy do środka.
- Dzień dobry. Gdzie młode panny się wybierają? - odezwał się taksówkarz jakoś ok. 60-tki z wielkim uśmiechem na twarzy.
Odwzajemniłam go - Proszę na North Ave*
- Już się robi
Po niecałych 30 minutach byłam już na miejscu. Stałam przed ogromnym, szklanym budynkiem. Głośno przełknęłam ślinę i pewnym krokiem weszłam do "wielkiej szklanki". Ruszyłam w stronę windy, która juz powoli się zamekała. Na szczęście udało mi sie prześlizgnąć, razem z Rose. Nacisnęłam numer 10 i już po chwili byłam na piętrze, gdzie ma odbyć się moja rozmowa. Podeszłam do lady, gdzie siedziała zgrabna blondynka.
- W czym mogę pomóc? - powiedziała ze sztucznym uśmiechem.
- Jestem umówiona z Panią Ashley Bens - odkaszlnęłam ze zdenerwowania.
- A tak pani Bens czeka na panią w gabinecie - wychyliła się z poza lady wskazując na drzwi.
- Dziękuję - rzuciłam krótko, kucając przy małej brunetce.
- Rose, ty tutaj usiądź i poczekaj na mnie. Ja zaraz będę - pocałowałam ją w czoło.
- Trzymam kciuki - zacisnęła swoją rękę w piąstke, machając przy mojej twarzy. Zaśmiałam sie cihco. Wstałam, obracając na pięcie. Nagle, wpadłam na kogoś i prawie znowu wylądowałabym na podłodze, gdyby nie to, że ta osoba złapała mnie w ostatniej chwili. Był to wysoki blondyn z idealnie zarysowaną szczęką. Całkiem przystojny.
- Nic ci nie jest? - powiedział zachrypniętym głosem, podnosząc mnie żebym mogła stanąć na równe nogi.
- Tak wszystko w porządku - westchnęłam - Ale ze mnie gapa - palnęłam się otwarta ręką w czoło - Przepraszam
- Nic nie szkodzi, yy...
- Miley - sprostowałam.
- Witaj Miley, jestem Paul - wyciągnął swoją dłoń w moją stronę, którą uścisnęłam.
- Um.. musze już lecieć. To do widzenia - uniosłam lekko kącik moich ust do góry.
- Do zobaczenia, Miley... - kiedy wypowiada moje imię, to robi to tak no nie wiem jak to ująć. Słodko?
Szybkim krokiem, podeszłam do drzwi. Zapukałam i chwyciłam za klamkę, ciagnąc w dół. Po chwili drzwi otworzyły się. Weszłam do pomieszczenia, gdzie znajdowało się duże, dębowe biórko i parę szafek. Za meblem siedziała, za pewne pani Bens.
- Witam. Siadaj - wskazała na fotel na przeciwko. Zrobiłam jak chciała - A więc jesteś Miley, masz 25 lat i skończyłaś technikum ekonomiczne?
- Tak, wszystko się zgadza - odpowiedziałam dośc spokojnym głosem, ale w środku wszystko we mnie buzowało.
- Wie pani co.. Potrzebujemy takich praktykantów jak pani - uśmiechnęła się do siebie, spoglądając w moje CV. Czekajcie PRAKTYKANTKA? Że ja?
- Słucham? - poniosłam brwi do góry.
- Potrzebujem.. - pokazałam ręką żeby się zatrzymała.
- Słyszałam, tylko jak to? Ja mam być praktykantką? - zmarszczyłam czoło - Rozmawiałam z pani zastępcą i powiedziała, że na pewno dostane tu prace, ale nie, że będę praktykantką!
- Proszę się nie unosić - powiedziała spokojnie, ale widać było, że cała ta jej zastępczyni wcisnęła mi jeden, wielki kit.
- Przepraszam, ale nadal tego nie rozumiem - położyłam rękę na moim czole, oddychając ciężko.
- Nie to ja przepraszam za nieporozumienie. Jeżeli pani nie chce mieć tu praktyk to proszę powiedzieć, bo sporo osób czeka na to miejsce - patrzyła na mnie z góry, co mnie coraz bardziej wnerwiało.
- Wie pani co.. Niech pani odda to miejsce komuś kto chcę się tu męczyć. Do widzenia - wstałam i wyszłam. Podeszłam do Rose, która grzecznie czekała na mnie w holu.
- I jak mamo? - zapytała z zaciekawieniem.
- Dobrze, chodźmy już - szarpnęłam ją za rękę. Zjechałyśmy "dźwigiem" na dół. Szturchnęłam parę razy kogoś, ale miałam to teraz w dupie. Musze jak najszybciej znaleźć pracę.
Skierowałam sie w stronę przejścia dla pieszych, gdy ktoś chwycił mnie za ramie i obrócił. To był Paul.
- Coś się stało? Wyprułaś z tamtąd szybciej niż tam weszłaś - zaśmiał się lekko, ale mi nie było do śmiechu.
- Oszukano mnie - rzuciłam, jak grochem o ścianę.
- Jak to? - zmarszczył brwi, że aż stanowiły jedność.
- Miałam dostać pracę, a dowiaduje się, że mam być jakąś zasrana praktykantką, a to mi nie daje stu procentowej pewności, że dostanę jakieś stanowisko - palnęłam na jednym oddechu, a on włożył rękę w kurtkę i wyjął jakąś wizytówkę, po czym wręczył mi ją do ręki - Co to jest?
- Jeśli będziesz szukała pracy to tu masz mój numer telefonu - spojrzałam na świstek, a potem na niego.
- Dziękuję, ratujesz mi życie, znowu
- Nie ma za co. To do zobaczenia Miley - pocałował moja rękę, a na moja twarz wkradły sie rumieńce - Pa mała - pomachał w stronę Rose, a ona się tylko uśmiechnęła.

___________________________________
* to jakaś ulica w Chicago
No hej, hej. Wróciłam po mojej bardzo długiej przerwie. Pewnie teraz 3/4 z was mnie i mojego ff nie pamięta, ale może jakaś garstka została. A więc, Miley wyjechała, oszukano ją, ale ktoś ją uratował.
Teraz rozdziały częściej. Wena wróciła!!!
Zapraszam na:
ig: black.adidas
snap: xfkag
Do zobaczenia wkrótce :*

poniedziałek, 2 listopada 2015

KOLEJNA NOTKA

Strasznie zaniedbałam ten blog z wielu powodów, a jednym z nich jest brak weny. Oczywiście nadal będę pisać rozdziały, ale nie wiem czy warto to robić, bo większość z czytelników straciłam i to z mojej winy. Wybaczcie mi to. mam nadzieje, że chcecie dalsze losy Justina i Miley..

Is it too late now to say sorry?Yeah I know that let you down Is it too late to say I'm sorry now?

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 31

5 lat później
Stałam przy blacie i robiłam kanapki do szkoły dla Rose kiedy nagle usłyszałam krzyki.
- Mamo! Drew oderwał głowę mojej lalce!
- Nie prawda!
Odwróciłam się na pięcie, a przede mną stanęła brunetka z blond-włosą Barbie, która była podzielona na dwie części. Wzięłam ja do ręki i odłożyłam na szklany stół.
- Kochanie masz tyle lalek, że pewnie nie zauważysz zniknięcia jednej. A z resztą masz kilka podobnych - poczochrałam jej brązowe loki i zwróciłam się w stronę małego chłopca.
Kucnęłam łapiąc go za ramiona i patrząc w jego błękitne jak ocean oczy - Nie przejmuj się. Nic się nie stało, skarbie - mrugnęłam na co z jego ust wydostał się cichy, a zarazem słodki śmiech.
Wstałam, poprawiając spodnie - No dobra, Drew, jedziemy zawieść Rosalie do szkoły, a potem ciebie do przedszkola - poczochrałam jego złotą grzywkę, chwytając w dłoń miętowy plecak z twarzą serialowej Violetty, no wiecie teraz każde dziecko ma na nią taki szał. Zawiesiłam go na plecy dziewczynki, po czym złapałam za ręce wiecznie skłóconej dwójki i wyszłam z mieszkania, zakluczając drzwi. Stanęliśmy przed srebrną windą. Blondyn nacisnął zielony guzik, a ona w szybkim tępię się pojawiła. Weszliśmy do środka i już po niecałej minucie znaleźliśmy się na dole, gdzie przed budynkiem stał MÓJ czarny mercedes. Wsiedliśmy do samochodu.
Włożyłam kluczyk do stacyjki, przekręcając go lekko, aż usłyszałam warkot silnika. Nacisnęłam pedał gazu i ruszyłam w stronę Northwestern School*.

***

Siedziałam w kawiarni, czekając na Vanesse, która spóźniała się już 40 minut, a mam jej coś ważnego do powiedzenia.
A więc, minęło już 5 lat. 5 lat bez żadnych problemów, porwań, szemranych gości, nikogo oprócz moich bliskich.
Justin nadal jest w śpiączce, nie wiem czy jaszcze się obudzi, ale chłopacy i jego rodzina nadal czeka, a Ja? Gdzieś w głębi serca jest nadal ta mała iskierka miłości, ale to nie to samo co kiedyś. Odwiedzam go jedynie ze względu na Rose. Wytłumaczyłam jej, że Bieber to jej tata. Wolałam zrobić to teraz niż później.
Jeśli chodzi o pracę, mieszkanie, o moje życie, nic się nie zmieniło. Nadal mieszkam z matką, ale to nie na długo. Pracuję w BurgerKing'u i skończyłam technikum ekonomiczne.
Moje stosunki z Melanie się poprawiły i jak na razie się dogadujemy. Mój brat w dalszym ciągu jest z Cleo i nawet dorobili się dziecka. Tego malca, którego odprowadzałam do przedszkola. Vanessa to nadal moja przyjaciółka, a Liam? Sama nie wiem. Kocham go, ale jak przyjaciela i on o tym dobrze wie.
- Miley, przepraszam. Miałam ważne spotkanie z klientem w sprawie rozwodu - spojrzałam na jej, już krótkie, blond włosy, które były lekko zmierzwione co dawało naprawdę fajny efekt. Miała na sobie czarna, przyległą spódnicę i białą koszulę włożoną do środka.
- Nie ma sprawy. Siadaj - uśmiechnęłam się szeroko. Dziewczyna zajęła miejsce, a już po niecałej minucie pojawił się przy nas wysoki kelner.
- W czym mogę pomóc?
- Waniliowe frapuccino, proszę - przełożyła kosmyk włosów za ucho, unosząc kąciki swoich ust do góry.
- Już się robi - chłopak, pobiegł w stronę baru.
- Jak tam w nowej pracy? - powiedziałam, mieszając swoją herbatę,
- No już mam pierwszą sprawę. Mój klient, milioner, bierze rozwód, a jego żona chcę 10 tysięcy alimentów, ale on się na to nie zgadza i muszą dojść do porozumienia ze sobą. A ja muszę porozmawiać z.. - nie dałam jej dokończyć, gdyż nie mogłam ukrywać jednego ważnego faktu.
- Wyprowadzam się - westchnęłam, a moje serce waliło niczym młot.
Upiła łyk swojej kawy, ale gdy usłyszała moje słowa o mało się nie udusiła - Słucham? Ty sobie chyba żartujesz?
- Van, dostałam propozycję pracy w dużej korporacji, znalazłam już nawet mieszkanie i szkołę dla Rosalie. Wystarczy, że przyjmę ją i wszystko załatwione - przygryzłam od wnętrza policzek, aż poczułam nieprzyjemną ciecz, którą bez wahania połknęłam. Poprawiłam się nerwowo na krześle, kiedy zamiast odpowiedzi odezwała się cisza - Powiedz coś. Proszę - jęknęłam z myślą, że się na mnie obraziła - Vanessa, bła..
- A co będzie z nami? Z twoją mamą, Alexem, Liamem? Co będzie z Justinem? - machnęła rękoma w powietrzu, aby później skrzyżować je na piersi.
- To nie koniec świata. Będę was odwiedzać - uśmiechnęłam się sztucznie, lecz na twarzy blondynki widać było tylko smutek.
- Dobra, nawet jeżeli się tak stanie to gdzie znajduję się ta firma - westchnęła, przekręcając oczami.
- Chicago - powiedziałam szybkim, lecz zdecydowanym głosem, zakładając nogę na nogę.
Nawet nie wiecie jak trudno jest powiedzieć najbliższej osobie, że wyjeżdżasz kilkaset kilometrów od domu i to na stałe.
- No to rzeczywiście blisko - klasnęła dłońmi, wydając charakterystyczny plask, który rozniósł się po kawiarni - Kto jeszcze o tym wie?
- Wszyscy.. No prawie, jeszcze tylko Liam - oblizałam nerwowo wargę, przerzucając włosy na plecy.
- Wiesz, że on cię tak łatwo nie puści
- Nie będzie miał wyboru. Już zdecydowałam. Przeprowadzam się do Chicago - upiłam ostatniego łyka herbaty, wstając z miejsca - Muszę już lecieć po małą. Do zobaczenia - nachyliłam się i złożyłam lekki pocałunek na policzku dziewczyny.
Wyszłam z centrum, kierując się w stronę samochodu.

***

- Jak to wyjeżdżasz? - blondyn stanął przy oknie, opierając się rękoma. Widać było jak jego mięśnie się napięły, a oczy widocznie pociemniały.
- Tłumaczyłam ci już - westchnęłam ciężko, podchodząc do Liama. Położyłam dłoń na jego ramieniu i lekko przekręciłam go w swoją stronę. Owinęłam ręce wokół jego tłowia, wtulając się w jego rozgrzaną pierś. Uniosłam głowę, patrząc w jego oczy bez wyrazu. Jego szczęka była mocno zaciśnięta.
- Jadę z tobą - powiedział stanowczo, przy okazji obejmując mnie swoimi potężnymi rękoma.
- Liam, nie możesz zostawić wszystkiego i jechać ze mną - odwróciłam się, aby zaraz usiąść na łóżku.
- Przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko - przeczesał grzywkę, siadając na parapecie.
- Jadę tylko do Chicago, a nie na koniec świata - zaśmiałam się ironicznie.
- Proszę, zostań..


______________________________
WIEM, ŻE PEWNIE JESTEŚCIE NA MNIE ŹLI Z POWODU MOJEGO DODAWANIA ROZDZIAŁÓW, ALE NIE MIAŁAM WENY. NIE WIEM CO MAM ROBIĆ.
PYTANIE DO WAS.
PROWADZIĆ NADAL TEGO BLOGA CZY GO ZAWIESIĆ?
EDIT: * szkoła gdzie chodził Justin