piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 32

Już powoli nadchodził dzień mojego wyjazdu do Chicago. Może to trudne rozstawać się z bliskimi, ale to miasto.. mam tyle dobrych i zbyt wiele złych wspomnień. Czas zakończyć ten okres w życiu i zacząć wszystko od nowa, na nowej lini startu. Tak jak zawsze chciałam. We własnym mieszkaniu z moją ukochaną córeczką. Tak.. to już niedługo się spełni.
Nie wiedziałam, że pakowanie moich rzeczy zajmie kilka dni. Tyle się tych gratów zebrało, że aż szkoda gadać. Ilekroć razy myślałam, że spakowałam wszystko to na złość znajdowały się inne. I tak cały czas. To jest jedyna czynność jaką robię od paru dni.
- Mamusiu, kiedy zaczniemy pakować moje zabawki? - podeszła do mnie mała brunetka, trzepocząc swoimi gęstym rzęsami.
- Tam masz pudło i możesz jak na razie sama zacząć, a ja ci pomogę jak to skończę, okej? - uśmiechnęłam się do dziewczynki, a ona lekko kiwnęła głową na znak zgody.
- A tak w ogóle, babcia cię woła - powiedziała, nucąc sobie pod nosem jakąś melodyjkę.
Włożyłam ostatnia książkę do kartonu. Wstałam otrzepując spodnie z kurzu i zeszłam na dół. Weszłam do kuchni, gdzie znajdowała się moja mama. Stała, jak zwykle przy kuchence i pichciła jakiś obiad.
- A ty co nie w pracy? - chwyciłam z blatu jabłko, zanurzając moje zęby w nim, aby zaraz móc odgryźć jego kawałek.
- Nie jedz, zaraz będzie obiad - machnęła palcem w górze, nie odrywając wzroku od patelni.
- Nie bój się, to tylko mały owoc - zaśmiałam się cicho - Rose, mówiła, że coś chciałaś
Melanie zgasiła urządzenie i szybkim krokiem poszła do przedpokoju. Odwróciłam się na pięcie podążając za nią krok w krok. W końcu zatrzymałyśmy się przy białej komodzie. Kobieta zaczęła uważnie czego szukać po szafkach, a gdy to znalazła chwyciła w dłoń, która później wymierzyła w moją stronę. Spojrzałam uważnie co się w niej znajduje. Kiedy to odkryłam, zakrztusiłam się powietrzem. Była to spora ilość banknotów zwiniętych w rulonik, no wiecie tak jak w kasynach.
- Co to? - spoglądałam to na nia to na zielone papierki
- Nie udawaj głupiej i bierz - wepchnęła mi do ręki wszystko co miała i wróciła znowu do kuchni. Zszokowana poleciałam za nią.
- Po co mi to dajesz? - rzuciłam dwustu dolarówki przed jej twarz, nie wiedząc o co jej może chodzić. Kobieta, która nie umie oszczędzać, bo wszystko wydaje na ciuchy i na małą, ma teraz taką sporą sumke.
- Zbierałam te pieniądze żebyś ty i Rose miały na start. Jest tam około 6 tysięcy, więc proszę nie wydaj na głupoty w tym Chicago - uśmiechnęła się, a mnie się zebrało na płacz. Nie wytrzymałam. Słona ciecz zaczęła spływać ciurkiem po moich policzkach.
- Nie musia-siałaś - wyhlipiałam co mogłam, bo wszystkie emocje się we mnie zebrały i skumulowały w jedność - Kocham cię, wiesz? - przytuliłam moją rodzicielkę z całej siły.
- Pomimo tego co zrobiłam? - poczułam, że moje ramie robi się mokre. Też zaczęła płakać.
- Nie wracajmy do tego. Było minęło. Odpokutowałaś już swoje


***


To już dziś. Wyjeżdżam. Ten tydzień minął tak szybko,a ja nawet nie zdążyłam do końca nacieszyć się moją rodziną i znajomymi.
Wszystkie rzeczy jakie miałam już są w Chicago, czekają w moim nowym mieszkanku.
Chwyciłam  rączkę od walizki i bagaż podręczny w rękę,  resztę wziął Liam. Wyszliśmy z domu i zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w stronę lotniska.


40 minut później


Byłam już na miejscu i niestety nadszedł czas pożegnania. Byli wszyscy, których kocham.
Usłyszałam jak mówią, że samolot do Chicago zaraz startuje i wszyscy pasażerowi proszeni są do wejścia.
- Będe za wami tęsknić - po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
- Nie musisz. Wystarczy, że zostaniesz tu.. z nami - Melanie, podeszła do mnie chwytając za ręce. Spojrzała mi głęboko w oczy, tak jak by całe moje uczucia i myśli były w nich zapisane.
- Podjęłam decyzję. Proszę pogódźcie się z tym - jeszcze dłużej, a będą mnie zbierać z ziemi.
- Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić. Jeden telefon, a ja wszystko załatwię - wtrącił Alex, stojąc przy matce, która była na skraju załamania. Podeszłam do nich bliżej, obejmując oboje. To jest najokropniejsze uczucie jakie może być, tęsknota.
- Widzimy sie w święta - mrugnęłam, uśmiechając się przez łzy.
Pożegnałam się z resztą i przyszedł czas na Liama. Spojrzał na mnie swoimi zaszklonymi oczami, chwytając mnie w pasie i unosząc do góry. Owinęłam szczelnie nogi wokół jego talii, wtulając się w jego zagłębienie przy szyi.
- Proszę - jego łamiący się głos sprawił, że moje serce pękło na milion kawałeczków, a do oczy napłynęła mi kolejna fala łez.
- Liam, przecież niedługo się zobaczymy - wyhlipiałam, muskając paznokciami jego kark.
- Wiem, ale to ewidentnie za długo - uśmiechnął się, opuszczając mnie powoli na ziemię, po chwili moje nogi stały już twardo na powierzchni - Zrobiłaś się trochę cięższa, skarbie - jego denerwujący chichot dotarł do moich uszu.
Złożyłam rękę w pięść, aby zaraz walnąć nią blondyna w klatke piersiową. Spojrzałam na chłopaka, a na jego twarzy wymalował się lekki grymas.
- Ranisz - wymruczał, robiąc minę biednego szczeniaczka.
- Daj spokój - burknęłam odchodząc dalej. Chwyciłam walizkę, podchodząc do wejścia. Odwróciłam się z uśmiechem na twarzy. Każdy pokazywał, że trzyma za nas kciuki.
Spojrzałam na Rose - No to w drogę - złapałam ją za rękę i razem weszłyśmy do środka.


***


Witaj Chicago!!
Właśnie weszłam do mojego nowego mieszkania i brak mi po prostu słów. Jezu.. nie wyobrażałam sobie, że jest tu tak pięknie. Mieszkam w wieżowcu, na 13 piętrze, a z okna mam niesamowity widok na całe miasto. Wystrój jest taki jaki mi się wymarzył. Stonowane kolory. Dwa pokoje, łazienka, salon z aneksem kuchennym... Raj... Nie chcę wam opisywać wyglądu, bo tego nie da się zrobić.
Dzisiaj jestem umówiona na rozmowę wstępną do pracy i tu jest mały problem, bo nie mam z kim zostawić Rosalie. Trudno, muszę ją wziąć razem ze mną.
- Dawaj mała, zakładaj buty, bo musimy gdzieś pójść - uśmiechnęłam sie, czochrając jej brązowe loki.
- A pójdziemy później coś zjeść? - spytała, zakładając swojego czarnego trampka.
- Tak, a po obiadku polecimy na jakieś zakupy do domu, ok? - założyłam płaszcz i nie czekając na odpowiedź brunetki, wyszłyśmy i zjechałyśmy windą na sam dół.
Mój samochód dotrze dopiero jutro, więc pozostaje mi taksówka. Machnęłam rękom, a po chwili znalazła się tuż przed moimi nogami. Wsiadłyśmy do środka.
- Dzień dobry. Gdzie młode panny się wybierają? - odezwał się taksówkarz jakoś ok. 60-tki z wielkim uśmiechem na twarzy.
Odwzajemniłam go - Proszę na North Ave*
- Już się robi
Po niecałych 30 minutach byłam już na miejscu. Stałam przed ogromnym, szklanym budynkiem. Głośno przełknęłam ślinę i pewnym krokiem weszłam do "wielkiej szklanki". Ruszyłam w stronę windy, która juz powoli się zamekała. Na szczęście udało mi sie prześlizgnąć, razem z Rose. Nacisnęłam numer 10 i już po chwili byłam na piętrze, gdzie ma odbyć się moja rozmowa. Podeszłam do lady, gdzie siedziała zgrabna blondynka.
- W czym mogę pomóc? - powiedziała ze sztucznym uśmiechem.
- Jestem umówiona z Panią Ashley Bens - odkaszlnęłam ze zdenerwowania.
- A tak pani Bens czeka na panią w gabinecie - wychyliła się z poza lady wskazując na drzwi.
- Dziękuję - rzuciłam krótko, kucając przy małej brunetce.
- Rose, ty tutaj usiądź i poczekaj na mnie. Ja zaraz będę - pocałowałam ją w czoło.
- Trzymam kciuki - zacisnęła swoją rękę w piąstke, machając przy mojej twarzy. Zaśmiałam sie cihco. Wstałam, obracając na pięcie. Nagle, wpadłam na kogoś i prawie znowu wylądowałabym na podłodze, gdyby nie to, że ta osoba złapała mnie w ostatniej chwili. Był to wysoki blondyn z idealnie zarysowaną szczęką. Całkiem przystojny.
- Nic ci nie jest? - powiedział zachrypniętym głosem, podnosząc mnie żebym mogła stanąć na równe nogi.
- Tak wszystko w porządku - westchnęłam - Ale ze mnie gapa - palnęłam się otwarta ręką w czoło - Przepraszam
- Nic nie szkodzi, yy...
- Miley - sprostowałam.
- Witaj Miley, jestem Paul - wyciągnął swoją dłoń w moją stronę, którą uścisnęłam.
- Um.. musze już lecieć. To do widzenia - uniosłam lekko kącik moich ust do góry.
- Do zobaczenia, Miley... - kiedy wypowiada moje imię, to robi to tak no nie wiem jak to ująć. Słodko?
Szybkim krokiem, podeszłam do drzwi. Zapukałam i chwyciłam za klamkę, ciagnąc w dół. Po chwili drzwi otworzyły się. Weszłam do pomieszczenia, gdzie znajdowało się duże, dębowe biórko i parę szafek. Za meblem siedziała, za pewne pani Bens.
- Witam. Siadaj - wskazała na fotel na przeciwko. Zrobiłam jak chciała - A więc jesteś Miley, masz 25 lat i skończyłaś technikum ekonomiczne?
- Tak, wszystko się zgadza - odpowiedziałam dośc spokojnym głosem, ale w środku wszystko we mnie buzowało.
- Wie pani co.. Potrzebujemy takich praktykantów jak pani - uśmiechnęła się do siebie, spoglądając w moje CV. Czekajcie PRAKTYKANTKA? Że ja?
- Słucham? - poniosłam brwi do góry.
- Potrzebujem.. - pokazałam ręką żeby się zatrzymała.
- Słyszałam, tylko jak to? Ja mam być praktykantką? - zmarszczyłam czoło - Rozmawiałam z pani zastępcą i powiedziała, że na pewno dostane tu prace, ale nie, że będę praktykantką!
- Proszę się nie unosić - powiedziała spokojnie, ale widać było, że cała ta jej zastępczyni wcisnęła mi jeden, wielki kit.
- Przepraszam, ale nadal tego nie rozumiem - położyłam rękę na moim czole, oddychając ciężko.
- Nie to ja przepraszam za nieporozumienie. Jeżeli pani nie chce mieć tu praktyk to proszę powiedzieć, bo sporo osób czeka na to miejsce - patrzyła na mnie z góry, co mnie coraz bardziej wnerwiało.
- Wie pani co.. Niech pani odda to miejsce komuś kto chcę się tu męczyć. Do widzenia - wstałam i wyszłam. Podeszłam do Rose, która grzecznie czekała na mnie w holu.
- I jak mamo? - zapytała z zaciekawieniem.
- Dobrze, chodźmy już - szarpnęłam ją za rękę. Zjechałyśmy "dźwigiem" na dół. Szturchnęłam parę razy kogoś, ale miałam to teraz w dupie. Musze jak najszybciej znaleźć pracę.
Skierowałam sie w stronę przejścia dla pieszych, gdy ktoś chwycił mnie za ramie i obrócił. To był Paul.
- Coś się stało? Wyprułaś z tamtąd szybciej niż tam weszłaś - zaśmiał się lekko, ale mi nie było do śmiechu.
- Oszukano mnie - rzuciłam, jak grochem o ścianę.
- Jak to? - zmarszczył brwi, że aż stanowiły jedność.
- Miałam dostać pracę, a dowiaduje się, że mam być jakąś zasrana praktykantką, a to mi nie daje stu procentowej pewności, że dostanę jakieś stanowisko - palnęłam na jednym oddechu, a on włożył rękę w kurtkę i wyjął jakąś wizytówkę, po czym wręczył mi ją do ręki - Co to jest?
- Jeśli będziesz szukała pracy to tu masz mój numer telefonu - spojrzałam na świstek, a potem na niego.
- Dziękuję, ratujesz mi życie, znowu
- Nie ma za co. To do zobaczenia Miley - pocałował moja rękę, a na moja twarz wkradły sie rumieńce - Pa mała - pomachał w stronę Rose, a ona się tylko uśmiechnęła.

___________________________________
* to jakaś ulica w Chicago
No hej, hej. Wróciłam po mojej bardzo długiej przerwie. Pewnie teraz 3/4 z was mnie i mojego ff nie pamięta, ale może jakaś garstka została. A więc, Miley wyjechała, oszukano ją, ale ktoś ją uratował.
Teraz rozdziały częściej. Wena wróciła!!!
Zapraszam na:
ig: black.adidas
snap: xfkag
Do zobaczenia wkrótce :*

4 komentarze:

  1. Zaczęlam czytac to dzisiaj i jezu kocham to opowiadanie, tylko na początku było dużo blędów ortograficznych co bardzo sie rzucało w oczy i troche za dużo zwrotów akcji tutaj 3 lata pózniej, potem 5 lat później.. A tak to jest okej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku nie zwracałam takiej uwagi na błędy. Teraz mam nadzieję, że jest 100 razy lepiej. Jeżeli chodzi o ten czas to w tych przypadkach łatwiej mi było to zrobić, no wiesz przeskoczyć niepotrzebny etap życia :)

      Usuń
  2. Sięgnęłam pamięcią głęboko do tego opowiadania i przypomniało mi się co się już działo. ;)
    Rozdział jest świetny, cieszę się, że wróciłaś. :D
    Czekam na kolejny i trzymam kciuki, żeby wena nie uciekła. :')

    OdpowiedzUsuń